Złota beczka
Poranek w górach jak zwykle przywitał go miłym dotykiem słońca na policzku. Akurat jego rozwalająca się chałupa miała wszystkie okna na stronę południową i słońce grzało tam przez cały dzień. Ci, którzy budowali dom w latach 20-tych, wiedzieli co robią. Nic tak dobrze nie nastraja do pracy od rana jak pobudka zafundowana przez słoneczko.
Jak zwykle w tygodniu plan dnia przewidywał wizytę w barze, a następnie może jakieś prace na gospodarce. Tylko, po jaką cholerę coś tam robić skoro i tak wszystko się sypie. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie nagły atak baby, która nagle sobie przypomniała, że trzeba na łące wykopać dziurę na śmieci. Cały w nerwach wytargał z ledwo trzymające się szopy łopatę i udał się na łąkę. Na jego szczęście droga prowadziła akurat w pobliżu baru, tak więc nieznacznie zbaczając z drogi udał się do swojego ulubionego miejsca aby uprawiać hobby. Po kilku kolejkach brakło w kieszeni funduszy, a na krechę właściciel już dawno przestał dawać, bo i dług w zeszycie urósł znacznie. Z braku innych perspektyw trzeba było udać się na tą nieszczęśliwą łąkę.
A na łące, jak to na łące ? prawie hektar czegoś zielonego rośnie i zupełnie nie da się tego wypić ani zamienić na coś do picia. W tak przytłaczającym środowisku nie miał wyjścia i maksymalnie zdenerwowany wbił łopatę w miejscu, w którym akurat stał. Pomyślał sobie, że przecież nie ma znaczenia gdzie będzie dół na śmieci, a im bliżej tym lepiej, bo nie trzeba będzie daleko zasuwać.
Łopata wchodziła w ziemię bardzo miękko, jakoś tak łatwo się kopało. W pewnym momencie łopata uderzyła po prawej stronie dziury o coś twardszego. Z początku padło przypuszczenie, że pewnie jakiś kamień jednak łopata wbijała się w to coś. Trzeba było przeprowadzić wizję lokalną. Na głębokości ok. 50 cm dało się zauważyć rozwalone deski, jakieś resztki walały się w wykopie po uderzeniach łopaty. Niechętnie, acz z pewną dozą ciekawości zaczął rozkopywać dziurę w kierunku pojawienia się drewna. Pot zalewał czoło, dawno już wyparowała wcześniejsza wizyta w barze. Jednak gdzieś tam w głowie pojawiła się najpierw nieśmiała, niepewna myśl, która z minuty na minutę zaczynała nabierać wyrazu, dodając tym samym energii przy powiększaniu wykopu. Dziura powiększała się stopniowo, odsłaniając coraz więcej drewna, a deski zaczęły pięknie układać się w koło.
W końcu dziura odsłoniła całość drewna. Teraz trzeba było jedynie wyciągnąć z dziury to co zostało po uderzeniach łopatą. Okazało się, że łopata niewiele uszkodziła, a podniesienie tego co zostało odkryte nie było możliwe. Podkopanie zajęło znów ponad godzinę i nie przyniosło rozwiązania. Boki też były drewniane i w żaden sposób nie można było ich rozwalić. Zostawić taką ciekawostkę to grzech, ale bez siekiery chyba nie da rady zobaczyć co się znajduje w środku. Po zastanowieniu, zostawił znalezisko i w te pędy pobiegł do chałupy po nowe narzędzie pracy. Z kobietą nawet nie rozmawiał, wyszarpał siekierę z pieńka i nie zatrzymując się nawet na moment wrócił na łąkę.
Dziura była dalej w tym samym miejscu, a kawałki drewna tkwiły na swoim miejscu. Nie zastanawiając się dłużej, zostało uruchomione nowe narzędzie przyniesione z gospodarstwa. Atak siekierą na odkryte drewniane elementy nie był łatwy. Jednak krzepa wyniesiona z codziennego treningu w barze pokonała opierające się deski. Wybranie fragmentów z pobojowiska trwało moment. Widok tego, co ukazało się pod deskami mógłby otrzeźwić najbardziej wytrwałego sympatyka baru.
Zaraz pod warstwą rozwalonych desek pokazy się jakieś pierścionki, naszyjniki i różne takie babskie ozdoby. Nie wiedząc ile tego w tej dziurze może być zaczął wyciągać to, co było w zasięgu ręki. Niestety po pewnym czasie, nawet kładąc się na skraju dziury i maksymalnie wyciągając ręce nie mógł dosięgnąć reszty skarbu. Zmierzch zapadł już jakiś czas temu, a końca skarbów nie było widać. Siedząc w dziurze można było dosięgnąć tego, co znajdowało się akurat pod nogami. Nagle niedaleko prowadzonych prac dał się słyszeć jakiś dziwny pogłos. Ktoś szedł drogą przy łące. Księżyc świecił na całego, więc nie było szans na to, aby ten ktoś ominął tak wielki wykop. Kroki nagle zatrzymały się w pobliżu dziury, snop światła z latarki przeleciał nad jej krawędzią. Siekiera, która złapał, gdy usłyszał ruch była przygotowana do akcji. Aż tu nagle do uszu dobiegł krzyk: Co ty gamoniu robisz, miałeś wykopać dziurę na śmieci, a nie przygotowywać wysypisko pod całą gminę. Cały strach spłynął w dziurę, wystawił głowę znad krawędzi i zawołał małżonkę do pomocy. Kobietę zamurowało gdy zobaczyła jakie to skarby jej ślubny wytargał z ziemi.
Nad ranem skończyli wyciągać to co kryła ziemia. Przewiezienie wszystkiego do domu również było problematyczne. Kilka kursów wózkiem do przewozu złomu załatwiło temat. Tylko co teraz robić z takim bogactwem.
Pierwsze pomysły nie była zbytnio nowatorskie. Pierścionek zastawiony w miejscowym lombardzie wystarczył na kilka dni siedzenia w barze. Jednak wiadomo było, że nie jest to szczyt możliwości. Aby właściciel lokalnego lombardu nie miał podejrzeń należało pojechać gdzieś dalej. Wybór padł na Wrocław jako miasto, w którym znajdują się sklepy z antykami, jak i złotnicy. Sprzedane precjoza praktycznie za bezcen u złotnika wystarczyły na nowy telewizor, DVD, kamerę, lodówkę i meblościankę. Wyrwa ?w łupie? spowodowana sprzedażą była żadna. Kolejna wizyta we Wrocławiu zmieniła sytuację. Inny złotnik zaproponował kupno podobnej ilości co poprzednio za ponad 20 razy więcej !!!! i nie chciał żadnego dokumentu tożsamości do dokonania transakcji !!!! Ten złotnik odwiedzany był jeszcze kilkakrotnie. Pieniądze zebrane ze sprzedaży zostały przeznaczone na zakup nowego, prosto z salonu samochodu marki VW. Teraz można było odwiedzać nie tylko okolicznych złotników. Wyprawa do Krakowa zupełnie zmieniła obraz całości. Torba precjozów poszła za taką kasę, że niektóre oddziały banków w dużych miasta nie mają tyle miesięcznie w kasie. Tym razem akcja wydawania kasy była maksymalnie wielka. Zburzenie starej chałupy i postawienie na jej miejsce domu trzykrotnie większego zainteresowało nie tylko miejscową ludność. Od dawien dawna wiadomo, że najlepszym informatorem jest sąsiad. Tak też było w tym przypadku. U drzwi nowo postawionego domu pojawiły się Panie z Urzędu Skarbowego z prostym pytaniem ? Skąd Pan, jako bezrobotny miał pieniądze na auto i nowiutki dom. Proste pytanie okazało się nie posiadać żadnego rozsądnego wytłumaczenia. Dochodzenie skarbowe zakończyło się bardzo niekorzystnie.
Wnioski z tego opowiadania można wysnuć różnorakie. Podstawowe chyba jest następujące: jeżeli znajdziesz skarb to lepiej go oddaj zawczasu Państwu lub przepij, gdyż inaczej stracisz więcej niż odnalazłeś.
Bohater naszego opowiadania pomimo odwrócenia się od niego szczęścia miał w zanadrzu ?na czarną? godzinę ponad 2/3 zawartości ?dziury?. Po tym wszystkim postawił sobie niewielki domek w górach, a następnie wyjechał za granicę, gdzie nikt nie zadaje mu pytań skąd ma pieniądze na nowy dom.